Są wędrówki, które zostają z nami na długo. Nie tylko ze względu na widoki czy wysiłek, ale przede wszystkim przez to, co dzieje się w nas samych. Wędrówka na Śnieżkę zimową porą była dla mnie i Sylwii właśnie takim doświadczeniem – połączeniem zachwytu, zmęczenia i walki z własnymi słabościami.
Wyruszyliśmy spod Świątyni Wang. Z każdym krokiem w górę świat zdawał się uspokajać – śnieg tłumił wszelkie dźwięki, a las otulał nas swoją śnieżną aurą. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się między drzewami, by po prostu być. Głęboki wdech, wydech, wsłuchanie się w ciszę… W takich chwilach czuje się coś więcej niż tylko chłód zimowego powietrza – czuje się harmonię.
Schodząc nad Mały Staw, po raz pierwszy w życiu zobaczyliśmy Schronisko Samotnia. W środku poczuliśmy ciepło – nie tylko to fizyczne, ale też płynące z klimatu tego miejsca. Drewniane wnętrze, ciche rozmowy turystów i zapach świeżo parzonej kawy – nie mogliśmy odmówić sobie chwili odpoczynku. Pierwszy łyk był jak nagroda za dotychczasowy wysiłek, jak obietnica, że warto iść dalej. Błogie chwile nie mogły trwać wiecznie. Wiedzielismy, że nie musimy się nigdzie spieszyć, jednak chęć marszu i bycia na szlaku była nadto silniejsza niż wygodne i ciepłe miejsce.
Z każdym metrem w górę wędrówka stawała się trudniejsza. Wiatr pojawił się nagle, jakby chciał nas sprawdzić – czy na pewno chcemy dotrzeć na szczyt? Doskonale wiedzielismy dokąd zmierzamy. Na królowej Karkonoszy byliśmy jako dzieci podczas wycieczek szkolnych. Mało zostało w pamięci z tamtych chwil dlatego ciekawość połączona z wyobraźnią pchały nas do przodu.
Na najbardziej wymagającym odcinku, zobaczyliśmy coś, co nas zaniepokoiło – turystów, którzy najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Z dziećmi, bez raków, bez kijków, w lekkim obuwiu, wchodzili i schodzili po oblodzonej ścieżce, tworząc realne zagrożenie nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Nie podobało nam się to jednak nic nie było w stanie nas zatrzymać.
Gdy wreszcie dotarliśmy na szczyt, stało się coś pięknego. Chmury i mgła na chwilę się rozstąpiły, a nad nami pojawiło się słońce. W blasku jego promieni Śnieżka przestała być tylko szczytem – stała się miejscem spotkania z czymś większym, potężniejszym, odwiecznym. Swaróg na moment pokazał swe oblicze. Nagrodził nas swym blaskiem, który jako istoty żywe kochamy bezgranicznie. Ta wędrówka nie była tylko fizycznym wyzwaniem – była także podróżą w głąb siebie. Trzeba się zgubić w myślach i zawalczyć z samym sobą, by w pełni docenić piękno chwili i poznać swoje prawdziwe "ja" lepiej.
Do samochodu schodziliśmy spełnieni. Uśmiechnięci i szczęśliwi, że weszliśmy na Śnieżkę zimą ale także dlatego, że udało nam się po prostu pojechać razem. To wnosi bardzo dużo w relacje, dystansuje od wielu spraw i zarazem zbliża. Wspólne pokonywanie szlaków górskich to zawsze trafiona decyzja. Nie inaczej było tym razem :)